Od miłości do dramatu, czyli o serii Zakręty Losu / Agnieszka Lingas-Łoniewska [opinia]


Od miłości do dramatu, mówili.Prawda.Opowieść jak rollercoaster, mówili.Prawda.Cudne to jak Hoover i Moyes w jednym, mówili.<Beeeeeeeep>


Długo zwlekałam z sięgnięciem po powieści Agnieszki Lingas-Łoniewskiej chyba głównie dlatego, że jej twórczość zawsze kojarzyła mi się z literaturą typowo kobiecą, której wielką fanką nigdy nie byłam. Słyszałam jednak wiele pozytywnych opinii i sformułowanie "Dilerka Emocji" opisujące autorkę. A że nadarzyła się okazja – ponieważ seria Zakręty Losu ponownie pojawiła się na półkach księgarń, tym razem w nowych wersjach okładkowych – to nie mogłam sobie tego odmówić i postanowiłam przekonać się, skąd te wszystkie zachwyty.

Skąd?
Z pomysłów.
I tylko z pomysłów, bo z realizacją jest znacznie gorzej.

Historia zawarta w trzech dostępnych na ten moment tomach serii (w starszym wydaniu dostępny i czwarty), skupia się grupce ludzi związanych ze sobą różnorakimi relacjami – rodzinnymi, miłosnymi czy też biznesowymi. Najpierw poznajemy Kaśkę i Krzyśka, młodych, powiedziałabym new adultowych obywateli, których oczywiście połączy wielkie uczucie, a na przeszkodzie do pełni szczęścia stanie im skomplikowana sytuacja życiowa każdego z nich, bo toż to przyszywana siostra ma jakieś problemy, toż to macocha coś ukrywa, toż to braciszek jest jakimś podejrzanym typem, toż to narkotyki się gdzieś znajdzie – no ogólnie dramat goni dramat (słowo "goni" jest tu nieprzypadkowe i zaraz do niego wrócimy). Początek jest bardzo młodzieżowy, jednak z czasem okazuje się, że zaczynamy zabawę linią czasu i przeskakujemy lata w przód, by dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja tych postaci, gdy mają na karku te trzydzieści wiosen. Zabieg ciekawy, bo przeważnie służy on jedynie zaprezentowaniu epilogu, a rzadko kiedy stanowi główną część fabuły. I ogólnie pomysł na całą serię też niezwykły, bo wypełniony mnóstwem wydarzeń, które mogłyby przydarzyć się nam czy naszym najbliższym; wydarzeń niezwykle emocjonalnych,

które w tej formie na emocje zadziałać nie mogą.


Elementem, który wyjątkowo przeszkadzał mi w czerpaniu przyjemności z lektury oraz nie pozwalał na poniesienie się tej emocjonalnej kolejce górskiej, był styl pisarski. Od pierwszych zdań widać niebywałą prostotę tekstu – opisów, dialogów czy charakterów postaci i rozwoju relacji między nimi. Wszystko dzieje się zbyt szybko, czasem wręcz nielogicznie. Wystarczył jeden rozdział, dosłownie niecałe 15 stron, by przedstawić nam kilka postaci, zdążyć zmienić ich zachowanie, pokazać przeszłość i teraźniejszość oraz zrobić plany na przyszłość, przeprowadzić się, zjeść, pójść dwa razy pobiegać i wpaść na chłopaka, który jeszcze odprowadzi do domu, opowie o szkole, a także umówi się na kolejne spotkanie, które – nie zgadniecie! – odbędzie się jeszcze w tym rozdziale! Pomiędzy pewnie wydarzyło się kilka innych istotnych wątków, o których zapomniałam. Emocje są ogromne, pewne momenty naprawdę traumatyczne, ale podane tak szybko i zaraz przykryte kolejnymi, że nie miały czasu zrobić na mnie wrażenia. 

Z całą pewnością mogę zapewnić, że na pierwszy plan ten historii wysuwa się romans. Romans, powiedziałabym, niezwykle soczysty, bo pewnie pani James niektórych scen w swoim Greyu by się nie powstydziła. W kolejnych tomach jest tego mniej, tam autorka skupiła się na relacji między braćmi, na historii Łukasza oraz kryminalno-prawniczych wątkach. To też sprawia, że młodzieżowy początek zachęcający do lektury nastolatków zmienia się w coś +18 i niemal podchodzącego pod erotyk. Z wieloma plot twistami i sensacjami, ale jednak.


Niestety, tu znowu całość psuje sposób zapisu i niedopracowanie. Narracja jest trzecioosobowa, ale nie stojąca za kimś konkretnym, tylko co akapit przybliżająca myśli innej postaci, co było lekko rozpraszające.  Miałam wrażenie, że w zamyśle był to świetny pomysł na fabułę, jednak spisano go... prosto z głowy, ciurkiem, jako zbiór niekontrolowanych i niedopracowanych myśli. Postacie zachowują się tak dziwnie, że czasem nie wiedziałam, co siedzi w ich głowie. Po stu stronach znajomości zachowują się jednocześnie jakby byli po raz pierwszy zakochanymi nastolatkami, by zdanie później stać się starym, dobrym małżeństwem z dziesięcioletnim stażem. W jednym akapicie mamy ciuciuciu i śliczna ty moja, by w kolejnym zarzucić nam sceną rodem z Greya, a w jeszcze następnym wprowadzić poważny temat narkotykowy. Co więcej, życie głównych bohaterów polega głównie na spotkaniach ze sobą. Nawet, jeśli robią coś innego, albo o tym nie wiemy, albo zostaje to jedynie zaakcentowane, bo przecież najważniejsza jest relacja między tą dwójką. Co kilka stron dostajemy więc zdanie typu kolejne dni upłynęła Kaśce na rozmyślaniu o nadchodzącym spotkaniu z Krzyśkiem. Kilka dni później Kaśka wstała zdenerwowana, bo dziś miała spotkać Krzyśka. Rozumiem, że konkrety dobra rzecz i po co bawić się w zbyt długie niewnoszące nic do fabuły opisy – ale nie przesadzajmy. To wszystko tak bardzo się nie klei, jest sztuczne i przerysowane, że ciężko było mi się skupić na fabule, która jest naprawdę dobra.

Jak jednak zatrzymać działania ludzi, którzy nie mają nic do stracenia i dla których ludzkie życie nie stanowi żadnej wartości...?

Domyślam się, że jest to taki typ historii, który może przypaść do gustu nastolatkom czy paniom domu, które szukają niewymagającej lektury dostarczającej wiele emocji oraz pozwalającej na chwilę relaksu i oderwanie się od problemów dnia codziennego. Czymś takim są właśnie Zakręty Losu – krótką, niezobowiązującą przygodą na dwa wieczory wciśniętą pomiędzy stresami w pracy a obowiązkami domowymi. Jeżeli jednak wymagamy od lektury czegoś więcej – w temacie języka czy przesłania, jeżeli chcielibyśmy dogłębniej przeanalizować każdą postać i wyciągnąć z jej zachowania coś dla siebie – to niestety nie w tym wypadku. To taki totalny odmóżdżacz, takie Trudne Sprawy w wersji książkowej, które przemawiają do nas emocjami i traumatycznymi wydarzeniami za pomocą niebywale sztucznego aktorstwa.