Powtórka z efektu WOW? Muza Koszmarów / Laini Taylor [opinia]


Gdy na naszym rynku książki pojawił się Marzyciel autorstwa Laini Taylor, trudno było przejść obok niego obojętnie. Większość czytelników nie ukrywała swojego zachwytu nad oryginalnością historii i warsztatem pisarskim autorki. Czy jednak tom drugi tej serii, a zarazem zakończenie całej dylogii, było w stanie przeskoczyć tak wysoko postawioną sobie poprzeczkę?


MARZYCIEL BYŁ WYJĄTKOWY...

Gdy w moje ręce trafił Marzyciel nie ukrywałam, że byłam pod wrażeniem powieści, jaką wykreowała Laini Taylor. Historia skierowana była do fanów fantastyki młodzieżowej, z elementami romansu, przyjaźni, nadludzkich mocy i tajemnic przenikających przez kilka równoległych rzeczywistości. Przede wszystkim skupiała się jednak na tematyce snów i marzeń. Obserwowaliśmy Lazlo, młodego chłopaka zakochanego w książkach, na oczach którego ktoś inny spełnia jego własne pragnienia oraz Sarai, błękitnoskórą istotę z innego świata. Nie przypuszczałam wtedy, w jaki sposób ich historie zostaną ze sobą splecione; nie przypuszczałam także, jak łatwo Laini zbije mnie z tropu i zaskoczy plot twistem. A już najbardziej zachwycającym elementem całej tej przygody okazał się język, jakim posługiwała się autorka – język niezwykle dostojny i patetyczny, niemal poetycki, jakiego we współczesnych młodzieżówkach ze świecą szukać.

O Marzycielu i słowie "spłonić się" dokładniej opowiadałam TUTAJ

...A MUZA JUŻ NIE BARDZO

I spełniło się niestety to, czego się spodziewałam – Marzyciel tak zaskoczył i zachwycił, że jego kontynuacja, czyli Muza Koszmarów, nawet, jeżeli utrzymuje ten wysoki poziom, nie przyniosła już mi efektu WOW. Znałam już bohaterów, więc poznawanie ich nie sprawiło mi tak ogromnej radości, jak przy pierwszym spotkaniu. Wiedziałam, jak pięknego języka mogę się spodziewać, więc nie byłam nim zaskoczona, a nawet czasem czułam się wręcz znudzona długimi i metaforycznymi opisami. Co gorsza, elementy romansu, które w Marzycielu były, jak dla mnie, dodatkiem zbędnym, ale do przełknięcia, tak w Muzie ckliwe sceny i wyznania stanowią ogromną część fabuły, przez co zmuszona jestem podnieść widełki wiekowe grupy odbiorców.


SĄ I PLUSY

Żeby nie było – nie jest aż tak źle. Muza Koszmarów jest bardzo dobrym dopełnieniem Marzyciela i wyjaśnieniem wielu wątków, które w pierwszym tomie intrygowały czytelników. Skupia się głównie na historii poszczególnych bohaterów, na ich relacjach; przybliża wydarzenia z Rzezi, które rzutują na dalsze losy i zachowania postaci; pokazuje nam dokładniej Eril-Fane'a, a także zapoznaje z Korą i Novą, które w tej części spotykamy po raz pierwszy. Z pewnością to wszystko zaspokaja naszą ciekawość, jednak – mam wrażenie – jakimś kosztem. W Muzie akcja nie pędzi zbyt szybko, autorka postawiła na spokojne tłumaczenie nam poszczególnych wątków, wciągnęłam się dopiero po przekroczeniu połowy książki. Laini niestety zepchnęła również na boczny tor Lazlo, którego bardzo polubiłam, a tu pełni rolę niejako bohatera drugoplanowego oraz Nero, jednego z ciekawszych charakterów, który utkwił mi w pamięci po lekturze Marzyciela. Za to cieszę się, że dużo czasu otrzymała Minya i jej motywacje, bo okazała się niezwykle złożoną postacią.


Muza Koszmarów może nie tyle rozczarowuje, co nie zaskakuje niczym nowym. Według mnie utrzymuje poziom pierwszego tomu, który postawił poprzeczkę wyjątkowo wysoko. Trudno byłoby zachować najlepsze elementy z Marzyciela i dodać do nich wiele kolejnych zalet. Dlatego Muza jest bardzo dobrą kontynuacją, ale nie dała mi tego czegoś, co z podium zrzuciłoby Marzyciela. Po prostu jest "tą drugą". Bo efektu WOW nie jest łatwo powtórzyć. 



Podobne elementy i klimat znajdziesz w:
Niekończąca się opowieść | Nieświadomy Mag | Królowa Tearlingu | Toń | Tancerze Burzy | Mroczniejszy Odcień Magii | Miłość, która przełamała świat | Król Demon | Czas Żniw |