Ile Miss Saigon jest w Pilotach? Ile w nich Madame Butterfly?



Nie będę ukrywać – fabularnie nigdy nie ciągnęło mnie ani do Miss Saigon, ani do Pilotów – tematyka historyczna, wojny i polityka to nie moja bajka. O ile jednak finalnie musical Miss Saigon oglądało mi się całkiem znośnie i na pewno na niego jeszcze wrócę, tak po Pilotach nie wyszłam z teatru wielce zachwycona. Co więcej, dopatrzyłam się pewnych podobieństw i inspiracji. Gdzie leży problem?


Musical Miss Saigon osadzony w realiach wojny wietnamskiej, z muzyką Schönberga i historią inspirowaną operą Madame Butterfly oraz fotografiami, na jakie natrafił kompozytor, miał swoją premierę w 1989 roku. Do Polski tytuł ten trafił w 2000 roku, gdzie wystawiono go w Teatrze Muzycznym Roma w reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego. Aktualnie można go oglądać w Teatrze Muzycznym w Łodzi w reżyserii Zbigniewa Maciasa.
Piloci natomiast to polski musical z librettem i w reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego rozgrywający się podczas II wojny światowej, skupiający się na romansie w czasach Bitwy o Anglię. Musical od 2017 do 2019 roku grany był w Teatrze Muzycznym Roma.

Jak się okazuje, nazwisko Wojciecha Kępczyńskiego nie jest jedynym elementem łączącym te dwie produkcje. Teraz czas na więcej szczegółów, podobieństw, analogii, a co za tym idzie – spoilerów.


FABUŁA W SKRÓCIE


Madame Butterfly: XIX/XX-wieczne Nagasaki, w których młody amerykański oficer marynarki nawiązuje romans z gejszą i, nie traktując tego związku poważnie, bierze z nią pozorny ślub według japońskich zwyczajów. Po tym wyjeżdża do Ameryki, obiecując dziewczynie wrócić. Gdy przez trzy lata Cho-cho-san wciąż oczekuje ukochanego, a ludzie wokół namawiają ją do ślubu z bogatym księciem, dziewczyna przyznaje się, że ma z Amerykaninem dziecko. Gdy po latach mężczyzna wraca do Nagasaki, z nową, poznaną w Ameryce żoną u boku, zrozpaczona Madame Butterfly wbija w siebie sztylet, tym samym oddając dziecko w ręce amerykańskiej rodziny.

Miss Saigon: XX-wieczny Wietnam, w którym młody amerykański żołnierz nawiązuje romans z wietnamską kobietą pracującą w nocnym klubie prowadzonym przez Szefa. Obiecuje, że wyciągnie ją ze złego środowiska. Chris wraca do Stanów Zjednoczonych, gdzie znajduje sobie nową żonę myśląc, że w ciągu 3 lat nieobecności ukochana zginęła. Ta jednak, wraz z synkiem, wciąż czeka na swojego żołnierza, odrzucając polecanego jej oficera armii wietnamskiej. Gdy po latach Chris przybywa na spotkanie z Kim, ta, widząc jego nową wybrankę, strzela do siebie, oddając tym samym własne dziecko w ręce amerykańskiej rodziny, u boku której miało czekać go lepsze życie niż w Wietnamie.

Piloci: XX wiek, czasy Bitwy o Anglię, w których młody polski pilot nawiązuje romans z aktorką i piosenkarką występującą w klubie rewiowym prowadzonym przez Prezesa. Gdy rozpoczynają się kolejne ataki, Jan wraz z przyjaciółmi staje u boku angielskich pilotów w wojnie przeciw Niemcom, obiecując ukochanej wrócić cały i zdrowy. Na skutek nieszczęśliwego wypadku trafia do posiadłości angielskiego arystokraty, z córką którego zaczyna go łączyć silne uczucie. Ich ślub zbliża się wielkimi krokami, tymczasem aktorce Ninie szczęśliwe życie zaczyna obiecywać zakochany w niej pułkownik Luftwaffe, którego odrzuca, czekając na Jana. Gdy niemająca o sobie żadnych wieści para kochanków spotyka się po latachpadają strzały.


W WIĘKSZYM SKRÓCIE:

W każdej z tych historii mamy do czynienia z czasami wojny; z zakochanym w kobiecie żołnierzem, który opuszcza ją, by móc walczyć o lepszą przyszłość; podczas nieobecności nasz śmiałek poznaje drugą dziewczynę, którą zaczyna darzyć uczuciem, bo przecież nie wiadomo, czy ta pierwsza jeszcze w ogóle żyje; a na zakończenie spotykają się w trójkę, po czym nadchodzi nagła śmierć. THE END.


Inspiracja innym utworem jest współcześnie czymś w pełni naturalnym i niejednokrotnie tego typu zabieg przewija się w kulturze. Miss Saigon jednak oficjalnie uznaje się za musical oparty na operze Madame Butterfly, chociaż twórcy chyba nigdy nie przyznali tego na głos, upierając się jedynie przy inspiracji fotografią wietnamskiej rodziny. W wypadku Pilotów mówi się o w pełni polskiej produkcji i luźnej inspiracji wydarzeniami historycznymi z czasów II wojny światowej. Ale nie ma co ukrywać – mimo że ich fabuła nie jest kalką dwóch pozostałych wspomnianych dziś tytułów, ale też nie traktuje się jej jako nowej czy uwspółcześnionej wersji innej produkcji z Broadwayu czy opery, poszczególne sceny, jakie oglądamy podczas Miss Saigon i Pilotów, są sobie zaskakująco bliskie. Przykłady?

  • sam koncept fabularny: żołnierz -> miłość -> wyjazd na wojnę -> miłość do drugiej kobiety -> powrót -> śmierć tej pierwszej;
  • główna bohaterka niejako pracująca swoim ciałem – czy to jako gejsza, czy też w klubie;
  • zły mężczyzna, cwaniaczek, Szef lub Prezes prowadzący ów klub i zmuszający główną bohaterkę do pracy; jednocześnie jest to postać pragnąca sławy i pieniędzy, "jak chorągiewka" dopasowująca się do aktualnej sytuacji politycznej czy do rozmówcy, by tylko coś zyskać i osiągnąć zamierzony efekt;
  • wysoko postawiony mężczyzna, generał czy inny pułkownik, którego publika ma odebrać jako "tego złego", a który jest zakochany w głównej bohaterce i ma możliwość dania jej lepszego życia. Przy czym zostaje przez ów niewiastę odrzucony;
  • pojawiający się na scenie samolot. Czy helikopter. W każdym razie lata;
  • zakończenie. zakończenie, podczas którego pada strzał, zrozpaczony człowiek klęka nad umierającą miłością, wykrzykuje głośne "nieeeeee!", po czym kurtyna opada. Serio. Naprawdę to jedno zdanie opisuje zarówno zakończenie Miss Saigon, jak i Pilotów.

Nie wiem, jak Wy, ale ja, starając się zachować obiektywizm, nie potrafiłam ukryć zdziwienia, jak bardzo te dwa tytuły są do siebie zbliżone. Przypomnijmy: Miss Saigon uznawana jest jako nowa wersja Madame Butterfly, więc podobieństwa są nieuniknione, żeby nie powiedzieć – zamierzone. Piloci jednak to, podobno, całkiem nowa historia.


Osobiście oglądając Pilotów czułam się, jakbym patrzyła na retelling Miss Saigon, ale ze słabiej zarysowanymi postaciami. Wydały mi się mniej dopracowane i mniej charyzmatyczne, do tego stopnia, że w zasadzie nie pamiętałam ich imion oraz tego, kto zginął. Z nikim się nie związałam, nikomu nie kibicowałam; chyba jedyną osobą zapadającą w pamięć, głównie dzięki humorystycznej kreacji, był Stefan. Nie rozumiałam także wielu decyzji czy motywacji bohaterów (poza tym, że były takie, jak w Miss Saigon). I o ile w Miss bardziej uargumentowane wydały mi się wszelkie postępowania postaci, na które wpływała wojna czy rodzicielska miłość, dzięki której zakończenie całego musicalu miało sens, tak po wyjściu z Pilotów nie do końca wiedziałam, co i dlaczego się stało.
A może to ta masa efektów specjalnych tak mnie oślepiła...

Żeby nie było, nie mam tu żadnych zastrzeżeń do artystów kreujących poszczególne role, bo praca aktorska została tu spełniona w stu procentach. To w fabule coś mi zazgrzytało.
No ale, Piloci byli jednak o coś bogatsi.
O piosenkę wanna be Hamilton.