Jeżeli macie ochotę na film produkcji Netflixa łączący wątki i sceny z takich tytułów, jak Goście, goście, czy Zaczarowana, do tego film okraszony mnóstwem kiepskich efektów specjalnych i sztucznie wyglądających peruk, to polecam Świątecznego Rycerza. A jak nie, to nie. Chociaż może jednak trochę tak.
W te święta Vanessa Hudgens napotyka rycerza na czarnym koniu, w zbroi, z mieczem, no full wypas. Okazuje się jednak, że mężczyzna nie jest jedynie przystojną atrakcją ulicznego teatrzyku, a przystojnym rycerzem przeniesionym za sprawą magii z XIV wieku do współczesnego Ohio. Zdarza się. Tak właśnie dzieje się w filmie Świąteczny Rycerz. Obejrzałam go dwa razy. Najpierw stwierdziłam, że to całkiem miła i rozluźniająca, choć głupiutka produkcja. Za drugim razem już nie mogłam na nią patrzeć.
Świąteczny Rycerz w wersji Krótko i Wybrednie, czyli jaki problem mam z tym filmem:
• Główną bohaterkę stać na taką smart chałupę z pensji nauczycielki. Nawet, jeśli ma go po bogatych rodzicach, chyba musi to jakoś na bieżąco opłacać. Może moja przyszłość po studiach pedagogicznych nie jest jeszcze spisana na straty.
• Czy Wy też zapraszacie do domu obcego faceta, którego przejechaliście autem? Może to poczucie winy...
• Taki jakiś mało zaskoczony i szybko uczący się ten średniowieczny człowiek. Niby prosi o wiaderko z wodą do kąpieli, ale potem śmiało wchodzi do łazienki i już wie, co-jak-i do czego.
• Dlaczego nikt nie jest zdziwiony, że człowiek uznany za przebierańca z targu zbyt długo trzyma się roli? A nawet, jeśli tłumaczymy to uderzeniem w głowę – może jakiś kolejny wypad do lekarza? Badanie kontrolne? Rezonans lub konsultacja z psychologiem? I może jakieś poszukiwanie rodziny – chociażby przez ogłoszenia?
• A gdyby tak nie pokazano nam pierwszych scen ze średniowiecza... I wielki plot twist na koniec, bo okazuje się, że – suprise! Sir Cole naprawdę uderzył się w głowę/jest uciekinierem ze szpitala psychiatrycznego?
• A gdyby tak nie pokazano nam pierwszych scen ze średniowiecza... I wielki plot twist na koniec, bo okazuje się, że – suprise! Sir Cole naprawdę uderzył się w głowę/jest uciekinierem ze szpitala psychiatrycznego?
• Tu się nic nie dzieje. I zdałam sobie z tego sprawę po zakończeniu całego seansu. Jedyną akcją, czy też punktem kulminacyjnym, jest ratowanie dziecka, które trwa jakieś 3 minuty. Pozostały czas antenowy to uśmiechy Hudgens-Whitehouse.
• Gorzej. Tu nawet nie ma żadnego czarnego charakteru. Jak film może nie mieć zła, z którym ma walczyć protagonista? Jest co prawda taka ruda, zazdrosna dziewczyna, która mogła nadawać się na villaina, ale potem zaczęła sobie zdawać sprawę, że może nim zostać, więc jednak postanowiła być dobra i uczynna.
• Tyle niewykorzystanych/niewytłumaczonych wątków! Tyle potencjału! Ojciec zajmujący się samotnie dziećmi i pomagający innym (czy moglibyśmy poznać tę rodzinę bliżej? Udzielenie im pomocy mogłoby być zadaniem dla naszego rycerza, wtedy i film dostałby piękny morał. A skoro magia istnieje, to może dałoby się zwrócić rodzinie żonę/matkę? Może rycerz musiałby poświęcić swoje życie jako ofiarę, by kobieta mogła wrócić do rodziny? Ale nie, dla prawdziwego mężczyzny standardową misją życia jest odnalezienie miłości), podróże w czasie (czy w obu miejscach czas płynie tak samo? Jak zmienia się historia przez podejmowane przez rycerza decyzje we współczesnym Ohio?), Pani Mikołajowa (dlaczego pojawiła się w lesie i skąd ma magiczne moce? Pomaga każdemu, kto okaże się dla niej miły, czy jej misja była związana z Vanessą? I dlaczego ona, a nie Święty Mikołaj? Właśnie, gdzie jest Święty Mikołaj? Za tym może kryć się jakaś dłuższa historia!), uczennica w peruce (jeżeli jej włosy miały wyglądać naturalnie – mogli się bardziej postarać. Sztuczne włosy były pierwszym, co zauważyłam na początku filmu i naprawdę myślałam, że będzie to jakiegoś typu smutna historia z chorobą w tle, gdzie rycerz spełni ostatnie marzenie umierającej na raka dziewczynki. Pewnie wtedy marudziłabym, że produkcja leci na emocjach widzów, ale jednak cokolwiek by się działo).
• Postacie ze świątecznego filmu Netflixa oglądają inne świąteczne filmy z Netflixa. I mają bombki związane z jeszcze innymi świątecznymi filmami Netflixa. Wow. Netflix podobno naprawdę zrobił sobie całe uniwersum swoich świątecznych filmów. Może zaczną sprzedawać do tego figurki.
• Jak jesteś rycerzem z XIV wieku, to nigdy nie jest Ci zimno i możesz po zaśnieżonym Ohio zapitalać w samej koszulce. Takie życie.
• Oraz, jak jesteś rycerzem z XIV wieku, to podczas śnieżycy i zawieruchy takiej, że głowę urywa, zauważysz ślady małej dziewczynki, które zostawiła kilka godzin wcześniej. Nie zasypało ich, bo jesteś rycerzem.
• Jak Sir Cole'owi zależało na pasowaniu brata i już wrócił na ten dzień do swojego średniowiecza, to nie mógł zostać godzinę dłużej, być na ceremonii i tuż po niej wrócić do Brooke? Nie. Tak czy tak olał brata. W zasadzie wrócił tylko na 5 minut, po swoją największą miłość. Czyli po konia.
• Kto jeszcze, po wielokrotnych aluzjach Brooke jak to nie pasuje do tych czasów i że wolałaby żyć w "jego czasach" myślał, że rycerz zabierze ją ze sobą do średniowiecza i będą żyli długo i szczęśliwie, bez telefonów komórkowych i... A, nie, to nie Zaczarowana...
ZOBACZ TAKŻE: Krótko i Wybrednie o filmie "Zaginiona"
Jednocześnie, z jakiegoś powodu, film jest tak uroczy, że po jego obejrzeniu pierwsze, co powiedziałam, to "awww, jakie to kochane i słodkie i gdzie mój świąteczny rycerz i wielki dom, skoro wykształcenie pedagogiczne już mam?".
A chyba już tak się przyjęło, że od świątecznych filmów nie ma co wymagać zbyt wiele. One są takie proste i milutkie po to, by włączyć je w Wigilię, w tle do rodzinnych rozmów i zerkać na ekran pomiędzy kolejnymi kęsami pierogów.
Zaobserwuj!