Judasz Iskariota Superstar - co zrobiło ze mną Jesus Christ Superstar w Teatrze Rampa [opinia]





I pomyśleć, że ta sztuka miała być tylko albumem. Materiał od sir Andrew Lloyd Webbera i Toma Rice'a początkowo był wydany jedynie na płytach, w związku z obawami o jego kontrowersyjny charakter, który nie gwarantował wielkich możliwości na jego realizację w teatrze. Całe szczęście, że rock opera Jesus Christ Superstar zmieniła się w pełnoprawną produkcję wystawianą na wielu scenach i zachwycającą nas coraz to nowymi inscenizacjami. Po obejrzeniu jej kilku wersji wciąż największe wrażenie robi na mnie ta prezentowana od 2016 roku w warszawskim Teatrze Rampa. Co jednak ciekawe, w edycji tej, z roku na rok, zachodzą pewne zmiany.


Jesus Christ Superstar stanowił jedną wielką kontrowersję. Przedstawienie ostatnich dni z życia Jezusa w formie musicalu, w dodatku przepełnionego rockowymi dźwiękami, wydawało się nie na miejscu. Twórcy zdecydowali się na pokazanie Chrystusa jako pierwszego idola, co miało przemówić do pokolenia Dzieci Kwiatów. Nie spodziewano się, że JChS odniesie tak wielki sukces na scenach światowych i doczeka się kilku ekranizacji. Warszawska wersja tej produkcji przygotowana przez Jakuba Wociala i Santiago Bello miała być limitowanym wydarzeniem stanowiącym rodzaj rekolekcji przed świętem Wielkiej Nocy w 2016 roku. Ta inscenizowana wersja koncertowa  w tłumaczeniu Wojciecha Młynarskiego i Piotra Szymanowskiego cieszyła się jednak tak pozytywnym odbiorem i zainteresowaniem, że autorzy wracają do niej każdego roku. Co więcej, z roku na rok zwiększana jest ilość wystawianych spektakli, bo ludzie się pchają drzwiami i oknami i narzekają na brak biletów, a ja też muszę zawsze pójść więcej niż raz, bo to ja i musicale i Rampa, więc nie patrz tak na mnie.


ZMIANY, ZMIANY, ZMIANY...

Oryginalność jest dla mnie bardzo ważna. W tej produkcji występuje ona nie tylko dlatego, że jest na licencji non-replica, ale także ze względu na wewnętrzne modyfikacje. Rok 2018 był rokiem zmian w warszawskiej inscenizacji Jezusa. Na scenie pojawili się nowi aktorzy - w roli Piotra Jakub Szyperski, w roli Szymona Przemysław Niedzielski. O ile nowy Piotr wydał mi się nieco mniej charyzmatyczny, niż wcielający się wcześniej w jego postać Maciej Pawlak, tak zmianę Szymona oraz bardziej aktywną kreację jego osoby oceniam jak najbardziej na plus - w poprzednich latach nie wyczuwałam zafascynowania Jezusem u tej postaci. Zakończenie, podczas którego na publiczności zapada cisza i to tak naprawdę od niej zależy, kiedy spektakl dobiegnie końca, również okazało się ciekawym zabiegiem dającym czas do refleksji i wysuszenia łez. Od tego roku za instrumentami zasiadł zespół pod kierownictwem Jana Stokłosy. Jednocześnie muszę zaznaczyć, że aktorzy dopracowali, wręcz dopieścili wykonywany materiał i jakby dojrzeli do odgrywanych przez siebie ról, wkładając w to ogromne pokłady energii, talentu i pasji. Prócz tego doceniam drobne niuanse, jakie można zauważać ze spektaklu na spektakl. Wiadomo, że w teatrze nigdy nie ma dwóch takich samych przedstawień; tu również po każdej z pięciu wizyt wizycie na JChS odczuwałam nieco innego emocje. Zazwyczaj wpływały na to drobne gesty - czasem wokalne, kiedy akcent padał na inne fragmenty czy zmieniał się ton i modulacja głosu, czasem aktorskie, gdy Jezus wyciągał dłoń do publiki jakby szukając u niej ratunku. A czasem można po prostu dostać ziemniaczkiem. Lub sztuczną krwią. Lub zaskakującym i zeskakującym Szymonem.


To nie był ziemniak! To, oraz 9 innych rzeczy, które zaskoczyły mnie na musicalu Jesus Christ Superstar w Teatrze Rampa, możesz zobaczyć w poniższym video

Kolejną zmianą odróżniającą tę inscenizację od innych jest przesunięcie jednej z najważniejszych scen - ukrzyżowania - do numeru Superstar. To chyba najbardziej radosny utwór w całej produkcji, podczas którego na scenie wszyscy tańczą i uśmiechają się od ucha do ucha. Jest to dla publiki tym bardziej niezręczne, że tuż za radośnie podskakującą przed nami panią dzieje się prawdziwa tragedia. Nie do końca wiadomo, jak powinno się zachować w tak bolesnym dla serca momencie, gdy nóżka ma ochotę podskakiwać do rytmu, a wszyscy wokół wydają się tacy radośni.


PRZEZNACZENIE ZMIENIA WSZYSTKO

Autorski Jesus Christ Superstar w Teatrze Rampa wprowadził jeszcze jedną nowość - Przeznaczenie. Jest to postać, która nie pojawia się w oryginalnym libretcie, natomiast wkracza na warszawską scenę w najbardziej istotnych dla rozwoju fabuły sytuacjach. To ta postać, którą - czy to los, śmierć czy duch zesłany przez Boga pilnujący, by dokonało się to, co zaplanował - zostawia się do interpretacji widzowi i przez którą oglądana opowieść nabiera całkiem innego wydźwięku. Czy Judasz zdradziłby Jezusa, gdyby nie jej szepty? Czy Jezus rzekłby "idź precz [...] spiesz się, spiesz, czekają", gdyby nie spojrzał przed tym w oczy Przeznaczenia? Jakby wiedział, że tak ma być i po prostu wybrał Judasza na osobę, która ma tego dokonać ("oni mnie wykorzystali [...] ty cały czas wiedziałeś to [...] ty zabiłeś mnie"). To właśnie Przeznaczenie składa judaszowy pocałunek i w zasadzie wszystko, co Judasz robił przeciw Chrystusowi, nie robił sam z siebie, ale działał niejako za pośrednictwem tej białej postaci z kadzidłem, według odgórnego planu ("zrobiłem, co chciałeś, bo taki był plan"). Obecność Przeznaczenia niejako oczyszcza, lub chociaż usprawiedliwia Iskariotę i podsuwa myśl, że ten, być może, nie miał wpływu na swój los, nie zdradziłby Jezusa z własnej woli, ale stał się narzędziem w rękach Siły Wyższej i jedynie elementem prowadzącym do zaplanowanego i nieuniknionego.


JUDASZ ISKARIOTA SUPERSTAR

Po rozmowie z kilkoma osobami wychodzącymi z Teatru Rampa oraz podsłuchując rozmowy ludzi doszłam do wniosku, że niemal wszyscy, paradoksalnie, biorąc pod uwagę tytuł musicalu, zwrócili większą uwagę na Judasza, niż Jezusa. Wydaje mi się jednak to dość naturalne, nie tylko dlatego, że Judasz i motywy jego działania mogą okazać się być bardziej interesujące, niż sama znana nam historia Jezusa (spoiler: Jezus umiera), czy temu, że to właśnie na wskutek jego decyzji fabuła przybiera taki a nie inny obrót. Zawdzięczamy to także temu, w jaki sposób przygotowano tę sztukę. Historia zaprezentowana została z perspektywy Judasza, który jest naszym narratorem; patrzymy na wydarzenia z jego punktu widzenia, dlatego też nie wiemy wszystkiego, a postacie oceniamy jego oczyma. To też powód, dla którego niektórzy uważają, że Jezus jest w tej inscenizacji zbyt neutralny - chyba przyzwyczailiśmy się do gloryfikacji i ukazywania go jako tego, który działa dla dobra wszystkich ludzi, nie zastanawiając się, jak widział go Judasz. Tu Wam zdradzę, że ta "neutralność" może być pozorna i odbierana jako taka z daleka. Siedząc w pierwszych rzędach można zaobserwować, jak bardzo emocjonalnie Jakub Wocial podchodzi do swojej roli - to nie jest tak silna gra gestykulacją, ale wzrokiem oraz szlochem i smutkiem słyszalnym w głosie, który udziela się publiczności. Bez wątpienia jednak to właśnie Judasz (Sebastian Machalski) kradnie całe show - wykonuje większość utworów, prezentuje swoją grą chyba najszerszy wachlarz emocji - brak zrozumienia, wahanie, szyderstwo, strach, żal czy poczucie winy, czym zwraca na siebie uwagę nawet stojąc gdzieś w kącie. Komu nie zrobiło się smutno, czy nie miał chociaż troszeczkę zaciśniętego gardła, gdy płakał Judasz? Kto nie zaczął wątpić, czy na pewno jest to czarny charakter tej historii?  Ten chyba nie jest człowiekiem, tylko niewrażliwym na sztukę łosiem bez uczuć. Bo jak ktoś do cna zły mógłby tak szlochać na krawędzi sceny, by pewnie połowa osób siedzących na publiczności miała ochotę podejść i go pocieszyć? Nawet, jeśli Judasz przy ostatnim utworze wbiega na scenę z uśmiechem psychopatycznego mordercy. A potem sobie śpiewa i tańcuje. Bo psychopatyczni mordercy też mogą. Jest niczym ta uśmiechnięta emotikona z Facebooka. Z kropką nienawiści w zestawie. 






Oglądając dostępne inscenizacje tej rock opery zawsze porównuję, jak zostaje w nich przedstawiona osoba Judasza. W wersji z 1973 roku Judasz bardziej wygląda na tego, który nie chce się pogodzić z czynami Jezusa i jakby wielokrotnie mówił "aleś Ty głupi"; znowu ekranizacja z roku 2000 jest tak dziwna, że relacja Jezus-Judasz podchodzi pod romans i zazdrość. W omawianej inscenizacji Judasz poniekąd krzyczy z bezradności "pojąć tego nie potrafię ja i nikt w krąg, jak ty mogłeś szansę taką wypuścić z rąk", a ekspresja i emocjonalność podkreślają przekaz "nie rób tego, bo zginiesz". Wydaje mi się, że aktorsko tej odsłonie bliżej do intensywności emocji z 2000 roku, ale bez tych wszystkich homoseksualnych nawiązań i unowocześnień. I z głosem lepszym niż kozie wycie Pradona.
W Teatrze Rampa Judasz jest jakby przyjacielem, któremu rzeczywiście zależy na dobru Jezusa i społeczeństwa. On nie chce krwawych pieniędzy, zaczyna się wahać dopiero wtedy, gdy dowiaduje się, że może je przekazać potrzebującym; on nie chce zdradzić Jezusa, robi to dopiero wtedy, gdy niejako przemawia przez niego Przeznaczenie. Prawdopodobnie wystarczyłoby wykreować Judasza jako postać z kamienną twarzą, bez krzty zawahania czy współczucia widocznego na twarzy, by przyjąć materiał tak, jak nam go podano, bez poruszenia u widowni pewnych emocjonalnych strun. Możecie się ze mną nie zgadzać, czy też nazwać to wszystko nadinterpretacją, ale tak chyba objawia się moja miłość do sztuki - doszukuję się tego, co niekoniecznie widoczne jest na pierwszy rzut oka. O ile spektakl wydaje się być dostosowany do osób każdej wiary - tak ja starałam się ją na te niespełna dwie godziny odsunąć, spojrzeć na całość jak na pewną całkiem nową historię, którą interpretuję od początku do końca na podstawie tego, co swym aktorstwem zaserwują nam artyści. 




POSTAĆ TWORZY HISTORIĘ

Zaznaczmy, że warszawski Jesus Christ Superstar ma jedną obsadę. Jedną. Uno. Spektakl jest grany przez miesiąc niemal codziennie, a w wypadku problemów głosowych (tfu, tfu), artyści muszą wykazać się umiejętnościami i techniką, bo zmienników brak. Wszyscy aktorzy i tancerze tworzą swoje role nie tylko głosem czy ruchem, ale również drobnymi gestami i mimiką. Same spojrzenia na zakrwawione dłonie dopowiadają nam te emocje, których nie zapisano w libretcie. W wypadku Ani Kędroń wystarczyła jedynie gra twarzy, by zasugerować, że jej postać odzwierciedla Nadzieję (no spójrzcie na nią, kiedy Judasz odmawia pieniędzy!). Chyba jedyną osobą, która mnie nie przekonała i nie nakierowała na żadną głębszą analizę postaci, był Kajfasz. 
Kreacje bohaterów można ocenić jako wadę lub zaletę, w zależności od interpretacji. Jeżeli oczekujemy, że Judasz (Sebastian Machalski) będzie zbuntowanym, wrednym i chciwym mężczyzną bez wyrzutów sumienia, Maria Magdalena (Natalia Piotrowska) zadziorną prostytutką, Jezus (Jakub Wocial) uśmiechniętym panem zachęcającym do podążania za sobą, a Piłat (Maciej Nerkowski) złem wcielonym wyśmiewającym Chrystusa - to możemy się rozczarować. Ja jednak doceniam to nieco odmienne podejście do ról, bo dzięki niemu mamy wrażenie oglądania całkiem innej opowieści, spojrzenia na poszczególne postaci w sposób, jaki nie jest nam prezentowany na co dzień. To wizja, która w pewnym stopniu zmusza widza do zastanowienia się nad rzeczywistymi motywami działania bohaterów, nad "co by było, gdyby" oraz "a jeśli za tym było coś więcej". Miałam wrażenie, że gdzieś w całej historii, którą znamy od lat, zostały przed nami ukryte drobne elementy. Natomiast ta inscenizacja pokazuje, że nie powinniśmy odrzucać szarości, przyjmując jedynie biel i czerń, a za postaciami kryje się bardziej rozbudowana historia.


SZTUKA NA SCENIE

Rampa postawiła na symbolikę. Krzyż, sznury i biały materiał i kilka woreczków to w zasadzie jedyne rekwizyty, jakie zostały użyte. Symbolika kryje się także w ubraniach, których kolorystyka dopasowana jest do postaci. Na scenie pojawia się czerń, biel i szarość, oraz czerwień w najbardziej emocjonujących momentach. Za kostiumy oraz scenografię odpowiada Dorota Sabak. Choreografią, która stanowi kontynuację opowiadanej historii i która wzmacnia słowa wypowiadane przez aktorów, zajął się Santiago Bello. Podobnie na emocje działa gra świateł (Tomasz Filipiak).
Muzyka Webbera robi ogromne wrażenie, szczególnie w takim wykonaniu, pod kierownictwem Jana Stokłosy. Melodie dopasowane są do charakteru poszczególnych postaci i przenikają między sobą, niejako tworząc rozmowę między osobami o odmiennych temperamentach. Na widzów czekają zarówno mocne dźwięki i drapieżne, rockowe utwory, które zazwyczaj towarzyszą postaci Judasza (Sebastian Machalski spisuje się wyśmienicie w tej roli), delikatne i romantyczne songi doskonale zinterpretowane przez Natalię Piotrowską, czy cała skala dźwięków wydobywająca się z gardła Jakuba Wociala (to chyba najlepszy Jezus, jakiego dane mi było słuchać, zawsze wbija w fotel, szczególnie przy Gethsemane i Poor Jerusalem). Wspomnę jeszcze, że podczas śpiewu aktorzy biegają, przepychają się i szarpią z innymi, przewracają po ziemi i ślizgają po scenie mało z niej nie spadając oraz nabawiają się licznych siniaków. To też sztuka.



Jesus Christ Superstar w Teatrze Rampa jest niezwykłym wydarzeniem. Wzrusza, zadziwia i zmusza do refleksji. Chociaż co roku nie wiem, jak mam przetrwać kolejne miesiące bez możliwości ponownego zobaczenia tej sztuki cieszę się, że zdecydowano się na te "limitowane rekolekcje". Brak dostępności, gdy nie można wybrać się na nie w dowolnym momencie, a tylko podczas tak ważnego czasu w roku, z pewnością wzmacnia działanie i dostarcza jeszcze większej dawki emocji. Jeżeli nie mieliście jeszcze okazji oglądać tej rock opery, zapraszam do Teatru Rampa w marcu i kwietniu, gdzie zaplanowano 35 spektakli, tylko kupujcie bilety szybko, bo to znika jak struś pędziwiatr, lub jeszcze w tym roku, 19 lipca w Toruniu podczas Festiwalu Piosenki i Ballady Filmowej.








* wykorzystane fragmenty w przekładzie Wojciecha Młynarskiego i Piotra Szymanowskiego