Nadeszła już ta pora roku, kiedy młodsi odbiorcy kultury coraz częściej przypominają o zbliżającym się i niezwykle ekscytującym w ich mniemaniu Halloween – tym bardziej, że zewsząd zasypywani są zębiastymi dyniami i duchami z prześcieradeł. Nie znaczy to wcale, że mamy do wyboru albo posadzić ich przed ekranem z horrorem, w którym leje się krew albo całkowicie odciąć dziecko czy młodego nastolatka od popkultury. Właśnie dla tej grupy powstała historia, która z jednej strony gwarantuje mnóstwo akcji i dreszczyku emocji, z drugiej, mimo w pełni halloweenowego klimatu, nie będzie pojawiała się w ich koszmarach. I nawiązanie do koszmarów nie jest tu przypadkowe: na tym właśnie temacie skupia się Joe Ballarini, autor książki Polowanie na Potwory. Poradnik dla babysitterek (oryg. A Babysitter's Guide to Monster Hunting) oraz ekranizacja tej powieści, Poradnik Łowczyni Potworów, dostępny już na Netflixie.
Główna bohaterka książki, trzynastoletnia Kelly (która w ekranizacji standardowo musi być nieco starsza) chce uzbierać pieniądze na obóz, dzięki któremu stanie się lepszą wersją siebie i pójdzie do liceum jako ktoś cool. Dziewczyna łapie się więc dorywczych prac, aż natrafia się okazja, by zostać babysitterką – pech chciał, że akurat w halloweenowy wieczór, gdy można iść na imprezę i ukradkiem spoglądać na najfajniejszego chłopaka w szkole. Dość szybko okazuje się, że w tej rzeczywistości bycie niańką wiąże się nie tylko z opieką nad dzieckiem, ale i z ochroną go przed koszmarami. Prawdziwymi. Dziecko bez rodzica jest dzieckiem narażonym: to idealny moment, by wszystkie potwory, które do tej pory czaiły się pod łóżkiem lub w szafie, wyszły ze swoich kryjówek. Całe szczęście, że mamy jeszcze Profesjonalne Babysitterki, dziewczyny wyszkolone do walki ze stworami oraz z Boboludem, który zamierza ożywić wszelkie dziecięce koszmary i z ich pomocą zapanować nad światem...
Zacznę od zgrzytu czysto organizacyjnego, translatorskiego, który jednak dość znacząco wpływał na moje nastawienie zarówno do książki, jak i do filmu. Mianowicie: tłumaczenie tytułu. Oczywiście nie zawsze ekranizacja dostaje ten sam tytuł, co jego papierowy pierwowzór, ale twórcy raczej starają się to ujednolicić, ewentualnie wydają powieść z okładką filmową i z tytułem dopasowanym do wersji ekranowej. Nie jest to oczywiście konieczność, ale ze względów czysto promocyjnych zabieg taki sprawia, że produkt lepiej się sprzedaje. I, mówiąc kolokwialnie, lepiej gugla. Nawet nie chcecie wiedzieć, ile czasu zajęło mi znalezienie ekranizacji na Netflix: bo przecież wiem, że jest, bo przecież zaznaczono to na okładce powieści, ale ni w ząb filmu znaleźć się nie da, bo pod tym tytułem nic nie istnieje. Nie wnikam tu, od czego i kogo tłumaczenie i taka decyzja zależy, jednak dla leniwego widza chcącego po prostu włączyć ekranizację przekopywanie się przez listę tytułów dla młodzieży będzie dość nużącym zajęciem.
Co do samej fabuły Polowania na Potwory – nie jest to historia zbyt realistyczna, nie tylko dlatego, że czytamy o tytułowych potworach, ale także ze względu na dość mdłą charakterystykę niewyróżniających się między sobą postaci. Relacje między nimi wydają się mało logiczne, dialogi brzmią sztucznie, a zaufanie obcej osobie, która rzuci "potwory istnieją" przychodzi bohaterce ot tak, bez krzyku przerażenia. Na plus dla książki wypada fakt, że poszczególne postacie wydają się pojawiać w fabule znaczniej częściej niż w ekranizacji, po której w zasadzie nie pamiętałam ich imion. Nie zmienia to jednak faktu, że w obu wersjach bohaterowie poboczni, inne babysitterki pracujące w organizacji, nie mają kompletnie żadnej przeszłości czy osobowości i zlewają się w jedno. Być może to za sprawą debiutu autora, który musi się jeszcze rozkręcić i będzie miał na to szansę w kolejnych tomach serii. Było też jednak sporo całkiem udanych fragmentów, scen, czy decyzji, gdy zachowanie jednej z postaci nabiera z czasem nowego sensu (mini spoiler: Kelly hobbystycznie robi latarki. Dziwne zajęcie. Jednak zaczynamy je rozumieć, gdy okazuje się, że jako dziecko widziała, że właśnie czymś świecącym można walczyć z potworami).
Warto także zaznaczyć, że książka ma o wiele więcej wątków i postaci, które film decyduje się wyciąć na rzecz dopracowania tych już istniejących i by nie wprowadzać jeszcze większego chaosu w produkcję i tak już wypełnioną akcją: całkiem możliwe, że zdecydują się po te pomięte elementy sięgnąć w kontynuacji, którą zakończenie ewidentnie obiecuje. To także sprawia, że część wydarzeń na ekranie została rozwiązana w inny sposób (np. w książce Liz znika na jakiś czas, jej miejsce zastępuje Mama Vee, która w filmie zostaje jedynie wspomniana. Zadania Mamy Vee w ekranizacji spadają więc na Liz, która staje się jedną z głównych postaci). W obu wersjach wypada to całkiem zgrabnie i młodszy odbiorca powinien być całkiem zadowolony z rozwoju wypadków. Przede wszystkim: nie będzie się nudził, ponieważ w całej historii znalazło się miejsce dla walk, pościgów, magicznych artefaktów i potwornych, czarnych charakterów.
Wróćmy na chwilę do tematu Halloween, do którego nawiązałam na początku. Bowiem i film i książka stanowią idealną reprezentację tytułów publikowanych właśnie z końcem października i chociaż są tą samą historią i film jest stosunkowo wierną adaptacją powieści, to nieco inaczej interpretują tematykę potworów odmiennie przemawiając do poczucia strachu odbiorców, tym samym kierując swój wytwór do innych grup. Bowiem, wbrew pozorom i chyba przeciwnie do tego, co dzieje się zazwyczaj – to książka wypada na straszniejszą. Oczywiście, obie wersje zostają skierowane do młodej publiki, 8-, 10-, maksymalnie 12-latków, jednak nawet w tym przedziale wiekowym można bać się mniej lub bardziej. Kiedy czytamy o potworach, ich mackach, pazurach i zębach, możemy wyobrazić sobie te istoty tak, jak chcemy. W zależności od tego, czego czytelnik się boi i jak bardzo przyzwyczaiły go media do przerażających obrazów, jego wyobraźnia podpowie nieco inny wytwór. Film natomiast narzuca nam swoją wizję, prezentuje kolorowe i zabawne stworki bardziej przypominające te z animacji Potwory i Spółka, niż z horrorów czy filmów fantasy (Kocia Peggy jest w papierowym pierwowzorze o wiele... mniej smaczna). Dodatkowo często na nasz strach i emocje nami targające wpływają lustrzanie emocji innych. Gdy więc czytamy o strachu poszczególnych postaci, zagłębiamy się w opisy – to i nam się to udziela. W ekranizacji, w Poradniku Łowczyni Potworów, nie mamy szansy zajrzeć w głowę bohaterki: widzimy tylko aktorkę, która stwierdzi "będę z tym walczyć" – nie czujemy, jak bardzo może być to ryzykowne. W ten sposób o szybsze bicie serca może nas przyprawić jedynie wyskakujący zza rogu potwór: który w tym wypadku będzie uroczym i lekko gapciowatym glutem z zamiłowaniem do dramatyzowania.
Oczywiście ciężko mi całkowicie zapomnieć o swoim wieku i spojrzeć na każdą produkcję skierowaną do dzieci z ich perspektywy. Mam jednak podejrzenia, że Polowanie na Potwory powinno przypaść im do gustu. Książki to pełna przygód seria, która dorosłemu może wydać się nieco zbyt infantylna, prosta, niedopracowana, jednak dla młodej osoby, która chce zasmakować świata pełnego potworów i horroru, a po podsunięciu pod nos Potwory i Spółka rzuca "jestem za duży na bajki", może stanowić idealne wejście w ten gatunek. Wciągnie się, przekona do czytania, poczuje dreszcz emocji, a jednocześnie nie będzie się bał zasnąć. Nie jest to jednak dzieło sztuki. Mimo wszystko warto sprawdzić, chociażby dla śpiewającego Toma Feltona i możliwości porównania go z papierowym pierwowzorem.
Sprawdź, gdzie kupisz tę książkę najtaniej.
ZOBACZ TAKŻE:
Na ratunek niewiasty! Krótko i Wybrednie o filmie Świąteczny Rycerz
Książki o superbohaterach – idealna dla fanów Marvela
Pomysły na prezent dla fanów Harrego Pottera
Zaobserwuj!